janulka

Olga Ptak

Janulka i jej świat

Spektakl, który Dorota Bielska zrealizowała w Łódzkiem Teatrze Lalek Arlekin to jej interpretacja witkacowskiej "Janulki, córki Fizdejki". Przedstawienie może wzbudzać ambiwalentne uczucia, bowiem obok ciekawych, odważnych rozwiązań formalnych stoją znaczne cięcia tekstu, które mogą nieco zaciemniać historię o cywilizującym najeździe Krzyżaków na dzikie plamiona oraz gubić sensy, które grały pierwszoplanową rolę dla autora tekstu. Jednak do odważnych świat należy.

„Janulka” Doroty Bielskiej nie jest przedstawieniem łatwym i przyjemnym, daleko jej do relaksujących widowisk i zabawnych komedyjek, mimo, że humoru nie brakuje. Spektakl wymaga nieustannego skupienia uwagi i zaangażowania, bowiem znajomość tekstu Witkacego jedynie w niewielkim stopniu jest w stanie nakierować nas na interpretację oglądanych obrazów. Założenie reżyserki było proste – wybrała z tekstu Witkacego wątek Janulki (Emilia Szepietowska) i zaprezentowała wizję świata widzianego jej oczyma. Książę Gotfryd (Wojciech Kondzielnik) zbyt późno orientuje się, że powinien był wyznać Janulce miłość, a fakt, iż oddał ją na „dokończenie seksualnej edukacji” przyjacielowi okazuje się być nieodwracalny. Do tego dochodzą trudne relacje z rodzicami obu stron (a nawet dziadkami – jak w przypadku Janulki), które w znaczy sposób komplikują życie bohaterów. Bielska skupiła się zatem na małym, rodzinnym uniwersum, na tym, by pokazać powtarzalność i zawiłość relacji panujących w rodzinie oraz ich wpływ na nasze późniejsze życie. Na dalszy plan zeszła historia (bardzo delikatnie zasygnalizowana) najazdu Krzyżaków na dzikie ludy i przejęcia od nich „barbarzyńskich” obyczajów. Ostateczna klęska, którą w finale ponosi bohaterka, nie jest porażką koronowanej głowy, lecz upadkiem człowieka, który nie potrafił podjąć właściwych decyzji, jedynie przyglądał się temu, co wokół się dzieje. Bierność zwyciężyła doprowadzając bohaterkę do ostatecznej porażki.
Aktorzy grają podwójne role w mgnieniu oka przechodząc z jednej w drugą. Ich stroje to dwa zszyte ze sobą ubrania – po obróceniu ciała o 180 stopni naszym oczom ukazuje się zupełnie inna postać. Wszyscy poruszają się w sposób mechaniczny, udziwniony, co pozwala na uzyskanie efektu odrealnienia, bliskiego ideom Witkacego. Aktorzy noszą maski, dzięki czemu jednego z bohaterów firmują własną twarzą, drugiego natomiast zastępuje właśnie owa makabryczna maska. Postaci, które są odgrywane plecami do widzów wymagały doskonałego warsztatu i pracy nad właściwą koordynacją ruchów, tak, by widz nie zauważył, że aktor stoi tyłem. W przedstawieniu pojawiły się partie śpiewane (wśród piosenek mogliśmy usłyszeć nawet elementy rapu) oraz projekcje wideo widoczne na konstrukcji zbudowanej z prostopadłościennych „cegiełek” – to właśnie na nią wspina się Janulka by wreszcie przyjrzeć się wszystkiemu z góry. Pierwszy kontakt z istotami z innego świata następuje jeszcze nim przedstawienie na dobre się rozpocznie – w momencie, kiedy publiczność zaczyna wypełniać salę dostrzega dziwne ptaki, których haczykowate nosy i przerażające spojrzenia (doskonale wykonane maski) przyprawiają o dreszcze. Snop światła pada na ich twarze – jeden z potworów zasiada po lewej, drugi po prawej strony sceny. Robertowi Grzelakowi (gitara elektryczna) i Leszkowi Kołodziejskiemu (akordeon) wcielającymi się w role tajemniczych ptaszysk zawdzięczmy efekty dźwiękowe, które m.in. znamionują przemianę jednego bohatera w drugiego. Za jednego z potworów wyjdzie Janulka, co ostatecznie przypieczętuje jej upadek.
Twórcom udało się stworzyć oniryczną atmosferę sprawiającą, że od pierwszych chwil mamy wrażenie, iż trafiliśmy do dziwnego snu, w którym żelazna logika przestaje mieć rację bytu – pod tym względem inscenizację uznać można za bliską Witkacemu. Na tym jednak kończy się wierność wobec tekstu, ustępująca inscenizacyjnej odwadze i autorskiej wizji zaproponowanej przez Dorotę Bielską i zespół. Zwolennicy osobliwej atmosfery i fantasmagorycznych wizji powinni być usatysfakcjonowani.

Olga Ptak
Dziennik Teatralny Łódź
10 lutego 2011

artykuł tutaj


Piotr Grobliński

Witkacy dwustronny

Młodzi aktorzy Arlekina w przekornej interpretacji jednej z mniej znanych sztuk Witkacego. Reżyserka Dorota Bielska zabiera nas w godzinną podróż do świata absurdu, w trakcie której rzeczywistość odkrywa swoje drugie oblicze

Zwyczajny świat niezwyczajnych ludzi – arystokratów, kniaziów, baronów – rozpada się w paroksyzmach nienasycenia. Wyczerpawszy wszelkie sposoby poszukiwania przeżyć istotnych, bohaterowie – jak to u Witkacego – oddają się coraz większym perwersjom (intelektualnym i cielesnym) oraz szaleństwom opartej na przemocy władzy. Chcą pożerać się żywcem i doznać wbijania na pal, a jednocześnie tęsknią za normalnością, widząc daremność i pustkę wszelkich pseudometafizycznych ekscesów. Każdy demon okazuje się co najwyżej symbolem, każdy potwór zwykłym rzezimieszkiem.
Drugą twarz mają też dwa potwory, siedzące przez cały spektakl na granicy sceny i widowni. By je opisać, zacytujmy didaskalia Witkacego: Twarze ptasie z krótkimi, zakrzywionymi dziobami jak u gilów. Porosłe różnokolorowym pierzem (czerwone, zielone i fioletowe barwy). Z początku wydają się nieruchomymi lalkami, ale uważne spojrzenie dojrzy minimalne ruchy – to żywi ludzie (jak się w okaże podczas ukłonów – to gitarzysta i akordeonista wykonujący w przedstawieniu muzykę na żywo). Zostają zdemaskowani jeszcze w czasie spektaklu – gdy jeden z nich się odwraca, ukazuje całkiem zwyczajną twarz (maskę potwora miał przyczepioną z tyłu głowy), choć jak mówi od góry jesteśmy, zdaje się, jeszcze dość dziwaczni. Dziwność to u Witkacego największy komplement, ale w "dzisiejszym" świecie…
Reżyserka znalazła teatralną formę dla pokazania tej ambiwalencji. Nie tylko muzycy, ale i każde z czworga aktorów gra po dwie role. Specjalnie uszyte kostiumy "z dwoma przodami", a także maski i peruki pozwalają błyskawicznym obróceniem się wchodzić w inną postać. Szczególny efekt ma to w przypadku dialogów postaci granych przez tego samego aktora. Stawia to przed odtwórcami ról karkołomne zadanie nie tylko ciągłej zmiany sposobu zachowania, głosu itp., ale też grania części scen tyłem. Najlepiej udaje się to Katarzynie Kawalec, która wciela się w rolę Elzy (matki Janulki), a także barona von Plasewitza. Ciekawą aktorką jest też Emilia Szepietowska – grająca niezwykle odważnie, żywiołowo. Przedstawienie oryginalne i ciekawe. Może trochę za krótkie – tekst sztuki został znacznie okrojony. Do gustu nie przypadły mi jedynie popisy wokalne – musicalowa wstawka nie tłumaczy się nawet konwencją absurdalnego piętrzenia zaskoczeń.

Piotr Grobliński
reymont.pl
15 lutego 2011

artykuł tutaj

«